Wspomnienia / Izabela Skrybant - Dziewiątkowska

izabela skrybantTo już 33 rocznica śmierci Ani, a mnie ciągle wydaje się, że to nasze ostatnie spotkanie w Chicago, tamtejsze rozmowy i koncerty były tak niedawno.

Ania… radosna, promienna, pokazująca ubranka i zabawki, jakie kupiła dla Natalki - ten obraz mam cały czas przed oczami. Była gwiazdą wielkiego formatu, o olbrzymiej kulturze scenicznej, przyciągała uwagę urodą, głosem i interpretacją. Miała wszystko to, co powinna mieć prawdziwa artystka estradowa i na dodatek śpiewała znakomite kompozycje, w dużej mierze autorstwa swojego męża Jarka Kukulskiego.

Pamiętam Ją jeszcze zanim zrobiła tak wielką karierę. Zaprosiliśmy ją wraz z Jarkiem do Opery Wrocławskiej na nasz koncert. Tercet Egzotyczny otrzymał wtedy swoją pierwszą Złotą Płytę i była naszym gościem specjalnym. Był rok 1972, pojawiła się dziewczyna bardzo skromna, nieśmiała, o wyjątkowej urodzie i nie przypuszczałam wtedy, że uda jej się zrobić tak olbrzymią karierę. Spotykałyśmy się od czasu do czasu, ale chyba najbardziej zbliżyły nas do siebie wyjazdy do Ameryki. Jej ostatniego pobytu w USA nigdy nie zapomnę. Zatelefonowała do nas, że przyjeżdża do Chicago. Odwiedziła nas w klubie "Polonez" i była na naszym koncercie. To były jej ostatnie dni pobytu w Ameryce i bardzo cieszyła się, że wraca do Polski. Tęsknota dawała jej się już we znaki. Myślała, że wrócimy razem z nią, ale zaproponowano nam przedłużenie pobytu i postanowiliśmy jeszcze trochę zostać, chociaż moje walizki też już dawno były spakowane. "Nie chcę lecieć sama" - mówiła, bardzo jej było przykro z tego powodu. Nie mogła już jednak zmienić planów, bo wszystko wcześniej było ustalone, bilety itd. Telefonowała przy mnie do domu, do Polski. Było w niej tak wiele miłości do Natalki, wzruszała się rozmawiając z nią, płakała. Zastanawiała się, jak będzie wyglądać powitanie na lotnisku w Warszawie, nie było jej przecież długo w kraju. "Najchętniej rzuciłabym się na lotnisku na Natalkę, ale przecież to biedne dziecko tylko się może mnie wystraszyć" - to jej słowa. Cały czas opowiadała, jak to będzie kiedy wróci i jak sobie ten powrót wyobraża. W Chicago żegnała się też z zespołem, z którym grała, czyli z Perfectem. Pamiętam, że grali razem z Ewą Konarzewską oraz Basią Trzetrzelewską w Europejskiej. Przed samym wyjazdem zatelefonowała do mnie i tak się pożegnaliśmy. 

Nie da się zapomnieć tych obrazów, jakie pokazywała 14 marca telewizja amerykańska. Wrak samolotu w Warszawie, płacz jednego ze sportowców drużyny bokserskiej lecącej tym samolotem do Polski, który spóźnił się na lotnisko i nie wyleciał… Nie chciało nam się w to wszystko wierzyć. To było jak koszmarny film.

Narodziła się legenda, która trwa do dziś. Ludzie pokochali ją i jej piosenki. Wspominają do dzisiaj Anię i to jest jej największy sukces.

Miała tyle planów, próbowała zmieniać swój repertuar, na co mogła oczywiście sobie pozwolić, bo miała kawał dobrego głosu, pięknie interpretowała. Prywatnie była bardzo komunikatywna, kulturalna, nie wyobrażam sobie, że mogłaby wokół siebie zrobić jakiś skandal, szerzyć plotki. To nie w jej stylu. Mogłaby być przykładem dla wielu osób szukających jakiegoś profilu życiowego. Leciała do domu jak na skrzydłach…

Po naszym powrocie do Polski spotykaliśmy się wielokrotnie z Jarkiem Kukulskim. Przed długi czas omijaliśmy temat naszego spotkania z Anią w Chicago, było to chyba dla nas wszystkich wtedy zbyt bolesne. Dopiero kiedy Jarek odwiedził nas kiedyś w Stanach, w klubie poprosił mnie o rozmowę. "Iza, powiedz wszystko, dokładnie tak, jak wtedy było…" Opowiadałam. Mieliśmy łzy w oczach.