Wspomnienia / Andrzej Tenard

andrzej tenardA z tych tęsknot jedna twoja, a ta druga była moja... - "Andrzeju, zobacz - dostałam list ! Ale to jest chyba list do Ciebie. Tu jest napisane: "Kocham Pana, nie mogę spać i jeść. Szczególnie spać nie mogę, ponieważ pracuję na nocnej zmianie". Tutaj nie mogę przeczytać, jest bardzo niewyraźne pismo. Przeczytaj może ty ! A może to ty sam napisałeś ten list ? Powiedz..."

Kiedy występowałem wspólnie z Anią na trasach, układałem sobie z Nią "ad hoc" właśnie takie krótkie dialogi. Gdy któryś się sprawdził – powtarzaliśmy go częściej. Zamiast oficjalnych zapowiedzi staraliśmy się rozbawić w ten sposób publiczność. A występowaliśmy często razem. Zdarzało się, że i trzy razy dziennie. Pierwsze nasze spotkanie miało miejsce w Sopocie. Ja grałem i śpiewałem wtedy w popularnym zespole: "Bractwo Kurkowe" Piotra Janczarskiego. W tamtych czasach telewizja nadawała tylko na dwóch kanałach, a zdarzyło się, że jednego dnia, chyba 22 lipca, pojawiliśmy się z Bractwem na ekranie telewizorów w pięciu różnych programach. Właśnie w trakcie takiego nagrania telewizyjnego w Sopocie, który kręciliśmy przy sopockim molo pojawiła się nieznana wtedy nam nowa piosenkarka. Widząc Anię z daleka, pomyślałem, że to może być Sipińska, ale szybko ktoś mi wyjaśnił, kim była ta dziewczyna. Wtedy zaczynała dopiero swoją solową karierę. Był z Nią Jarek Kukulski, już Jej mąż, kompozytor i manager. Przebojem stawała się piosenka "Najtrudniejszy pierwszy krok". Spędziliśmy wtedy w swoim towarzystwie sporo czasu i zaprzyjaźniliśmy się, a nasze spotkania były coraz częstsze. Okazało się, że w Warszawie Jarek z Anią mieszkali niedaleko mnie, wynajmowali najpierw mieszkanie na Żoliborzu, niedaleko Teatru Komedia, a póżniej przenieśli się do własnego - na Reymonta.

Jarek obiecał mi kiedyś, że napisze mi piosenkę. Cieszyła mnie ta zapowiedź, bo każdy skomponowany przez niego numer był hitem, ale ciągle zwlekał, jakoś nie mógł się do tego zabrać. Przypominałem mu o tym przy każdym spotkaniu, ale słyszałem tylko, że już niedługo zacznie komponować i nawet już potaktował kartki nutowe. Wreszcie któregoś dnia zadzwonił do mnie z propozycją, bym ich odwiedził. Gdy przyszedlem, Ania zaproponowała mi nagranie duetu w piosence pt. "Kto umie tęsknić" znanej też jako "Dwie tesknoty". Dowiedziałem się później, że był to utwór napisany wcześniej przez Jarka dla Bogdany Zagórskiej, raczej mało młodzieżowej piosenkarki. Dotarło później do mnie, że miała żal z powodu odebrania jej tej piosenki.

Z Anią przećwiczyliśmy ten numer w godzinę i może nawet jeszcze tego samego dnia lub następnego nagraliśmy go w Polskim Radio. Drugą wersję tej piosenki rejestrowalismy dla Polskich Nagrań przy ul. Długiej na płytę długogrającą Ani. Pamiętam, gdy kompozytor, Jarek Kukulski, w czasie nagrania nie dał mi wolnej ręki w wyborze interpretacji i musiałem wykonać to według jego życzenia. Nigdy wcześniej nie śpiewałem w taki spokojny sposób, jak w tym utworze. W moim wykonawstwie, z uwagi na silny głos, starałem się traktować utwory z dużą ekspresją. W tym przypadku Jarek i Ania kilkakrotnie mnie "temperowali", żeby nie „nasadzać" dźwięku, nie „pakować”, żeby śpiewać dłuższymi nutami, delikatniej, ciszej. Ania powtarzała, że to ma być dosłownie tylko wypowiedziane. Zwróciłem wówczas uwagę, że w porównaniu ze mną, sama śpiewała wtedy bardzo subtelnie, z taką wyszeptywaną lub wydmuchiwaną ekspresją. Nie byłem w tym nagraniu z siebie zadowolony, ale efekt okazał się znakomity, bo piosenka zdobyła wtedy dużą popularność i do dzisiaj jest grana i często powtarzana. Kilka lat po śmierci Ani wykonałem ten utwór w ktorąś rocznicę Jej śmierci. Byłem wtedy na kontrakcie w Japonii i partię wokalną Ani odtworzylem z taśmy, a swoją wykonałem na żywo. Powiedziałem wcześniej Japończykom, że jest to mój hołd dla zmarłej polskiej pisenkarki. Przyjęli to z zainteresowaniem, tym bardziej, że w repertuarze miałem najpopularniejszą japońską piosenkę "Sukiyaki song", której wykonawca Kyu Sakamoto, też zginął w innej katastrofie lotniczej .

Po nagraniu "Kto umie tęsknić" zaczęliśmy wspólnie jeździć na trasy koncertowe z programem pt. "Zawsze gdzieś czeka ktoś". Po odejściu z zespołu Bractwo Kurkowe zostałem solistą i wystartowałem własnym utworem pt. "Bliska moim myślom", który wiele miesięcy znajdował się w czołówce na listach przebojów. Na tzw. "trasy" z Anią jeździł: Janusz Weiss – jako konferansjer, a akompaniowali nam: wczesny PERFECT - Zbyszek Hołdys, Wojtek Morawski, w chórkach natomiast śpiewali: Basia Trzetrzelewska i Jurek Różycki z późniejszego Gangu Marcela. Jeździliśmy po Polsce i za granicę, do NRD i Czechosłowacji. Pamiętam w Erfurcie, oprócz koncertów dla widowni niemieckiej, graliśmy tez na polskich budowach, a w Czechosłowacji przy jakiejś elektrowni. Było tam sporo Polaków i przyjmowano nas z entuzjazmem. Zarabialiśmy nieźle i kupowaliśmy naszym dzieciom prezenty - ja dla mojego syna, Sebastiana, który jest rówieśnikiem Natalii, a Ania dla swojej córki. Wędrowaliśmy godzinami po niemieckich sklepach, dużo lepiej niż w Polsce zaopatrzonych, szukaliśmy dla nich zabawek. Dzisiaj to śmiesznie brzmi, ale kupowaliśmy sobie i bliskim np. najnowsze fasony butów, które w Polsce nie były dostępne. Ktoś policzył, ile par butów wiezie w autokarze cala nasza ekipa i wyszła jakaś niebotyczna liczba.

Przez cały czas trwania naszej znajomości najbardziej ze wszytkich piosenkarek lubilem Anię, chociaż prawdę mówiąc, to nie był typ kobiety, który preferowalem - typ dziewczyny-sportowca. Wręcz przeciwnie. Ania była delikatna, z jasną karnacją, nielubiąca opalenizny. Zawsze, odkąd pamiętam, nawet wtedy, kiedy niespodziewanie odwiedzałem Ją w domu - Ania była uperfumowana i zawsze z ostrym makijażem. Mogła być w domowym ubiorze, ale była pomalowana. Pamiętam też, że miała bardzo zadbane paznokcie, długie, pokryte ciemnoczerwono-wiśniowym lakierem.

Zaskakiwała mnie czasami swym zachowaniem. Kiedyś powiedziała, że musi w jakiejś sprawie jechać do Hotelu Europejskiego. Pojechaliśmy tam moim fiatem bahama yellow. Na miejscu okazało się, że nie miała specjalnego powodu, a jedynie chęć na jajecznicę w restauracji. Powiedziałem, że za wydane wówczas pieniądze mógłbym usmażyć dla Niej jajecznicę z kopy jaj! Mam wrażenie, że pewnie nie lubiła, a może nawet w ogóle nie potrafiła gotować. Nie dziwi mnie to, bo sprawami domowymi zajmowała się wtedy Mama Ani. Odwiedzając Jej dom, nigdy nie widziałem Jej w kuchni. Zaryzykuję stwierdzenie, że pewnie tylko herbatę potrafiła zaparzyć, a gotowanie jakoś zupełnie do Niej nie pasowało…

Wtedy i dziś, patrząc z perespektywy tych kilkudziesięciu lat, widzę, jak bardzo dobrze mi się z Nią wspołpracowało. Nigdy nie odczułem, ani nie byłem świadkiem Jej niewłaściwego zachowania. Była gwiazdą, ale nie okazywała swego gwiazdorstwa w negatywnym tego słowa znaczeniu.

Po latach w pamięci pozostały mi, oprócz nagrań, jakieś strzępy zdarzeń, rozmów. Nie mam nawet z Anią wspólnego zdjęcia, mimo że na koncertach widzowie robili ich wiele. Zresztą nikt wtedy o tym nie myślał, żeby utrwalać te chwile. Czuliśmy, że to będzie zawsze trwać. Żartowaliśmy, wygłupialiśmy się często. Na wyjazdach na nagrania programów telewizyjnych Ania przyjaźniła się z wieloma piosenkarkami, pamiętam, że najbardziej z Elą Igras. Chyba nie przepadała za solistką Wagantow, z którymi wcześniej też śpiewała.

Ania jest dla mnie fenomenem, Jej głos, interpretacja, delikatna osobowość. Zdobyła swoimi piosenkami olbrzymią publiczność. Miała charakterystyczne brzmienie głosu i sposób śpiewania. Piosenki, niby proste, ale w Jej wykonaniu bogate, z ładnymi tematami muzycznymi podobały się i młodym, i starym. Śpiewała wszytkie utwory w tym samym rejestrze, miękko, delikatnie. Na estradzie i prywatnie w życiu nie szokowała ekstrawagancją. Po prostu była to fajna dziewczyna i trudno było w Niej coś znaleźć, co mogłoby się nie podobać. Myślę też, że gdyby śpiewała do dziś, to nie odeszłaby bardzo od swojego stylu. Jej śpiew byłby atrakcyjny, jak kiedyś.

Anię widziałem ostatni raz krótko przed Jej pierwszym wyjazdem do Stanów w 1979 roku. Pojechała tam dwa razy - na wiosnę z Jarkiem i chyba z Natalią i potem w grudniu.

14 marca 1980 roku zadzwonił do mnie znajomy, którego kuzyn pracował na lotnisku i powiedział o katastrofie i o tym, że zginął tam ktoś, kogo dobrze znam. W pierwszej chwili pomyślałem o pewnym koledze muzyku, o którym wiedziałem, że jest w tym czasie na trasie w Stanach. Prawda byla brutalniejsza. Okazało się, że była to Ania. Po wypadku oglądałem gdzieś zdjęcia z miejsca katastrofy. Na jednym z nich zobaczyłem leżący but - charakterystyczny damski brązowy kozak, taki fason nie był dostępny w Polsce. Przed oczami stanęły mi wtedy nasze zakupy butów w NRD. Nie miałem żadnych wątpliwości...